wtorek, 27 grudnia 2016

Polskie komiksy w 2016 - przegląd, top 3

Może 2016 nie był najlepszym rokiem, ale polska scena komiksowa dostarczyła dużo dobrego w ciągu minionych dwunastu miesięcy. Oczywiście nie przeczytałem wszystkiego co wyszło bo ciężko to ogarnąć, ale udało mi się położyć łapki na kilkunastu wydanych w tym roku polskich komiksach. Nie chcę ich wszystkich układać od najlepszego do najgorszego, więc po prostu opowiem trochę o tym co czytałem, a wyróżnię najlepsze trzy, które zasługują na wyróżnienie. Let's get going!


Mute” 
Sebastian Skrobol, Bartosz Sztybor, Dennis Wojda
Wydawnictwo Komiksowe

Po przeczytaniu „Quiet Little Melody” Sebastian Skrobol natychmiast stał się jednym z moich ulubionych rysowników, więc nie mogłem się doczekać tegorocznego albumu „Mute”. Składa się on z kilkunastu krótkich komiksów napisanych przez Bartosza Sztybora i Dennisa Wojdę, i zilustrowanych przez Skrobola. Powstawały od 2009 na różne konkursy branżowe, na których zdobywały nagrody, i do tej pory były rozproszone w pokonkursowych antologiach. W „Mute” zebrano je razem, oraz dodano dwie całkiem nowe historyjki. Jak to w zbiorach bywa, jedne historie są lepsze, inne gorsze, ale ogółem album trzyma bardzo wysoki poziom. W tych kilkunastu komiksach klimat skacze od baśni do horroru, po drodze zaliczając jeszcze kilka konwencji, ale każda historia Sztybora i Wojdy jest bardzo przyjemna, i nierzadko zakończona jakąś przewrotną puentą. Nie da się jednak ukryć że to Skrobol jest tutaj gwiazdą. Jego śliczne, utrzymane w charakterystycznej, kreskówkowej stylistyce rysunki robią ogromne wrażenie, a to co ten koleś robi z kolorami jest niesamowite. Tym lepiej że większość „Mute” to komiksy nieme, co daje Skrobolowi pole do popisu w narracji obrazem. Ciekawie też jest obserwować jak ten artysta się rozwijał na przestrzeni siedmiu lat. Nie ma tutaj wielkich zmian w stylu, ale konsekwentny progres w stronę doskonalenia się. Już te komiksy z 2009 były świetnie narysowane, a każdy kolejny jest trochę ładniejszy od poprzedniego, aż w końcu te z 2016 są po prostu zajebiste. „Mute” to perełka i bardzo niewiele zabrakło mu do dostania się do mojego Top 3. Jedyny problem jaki mam z tym komiksem to bardziej problem ze mną niż z samym komiksem, bo nie jestem fanem krótkich form. O wiele bardziej podobało mi się opowiadające jedną, dłuższą historię „Quiet Little Melody”. Komiksy z „Mute” są bardzo fajne, ale mają od 4 do 8 stron i przez to nie potrafię się do nich emocjonalnie przywiązać. Jednak jak najbardziej polecam się z „Mute” zapoznać bo naprawdę warto.


Jeden Pies”
Jakub Dem Dębski
Demland

Jeszcze do niedawna znałem Dema tylko z youtube'a i komiksów publikowanych w internecie, ale w tym roku w końcu przeczytałem jego papierowy komiks. „Jeden Pies” opowiada o psie, który przygarnął ze schroniska nowego człowieka, i dalej nie zdradzam żeby nie spoilerować. Dłuższa forma daje więcej możliwości, więc zarówno humor jak i narracja są tu ciekawsze niż w rzeczach wrzucanych przez Dema do sieci. Za to rysować Dem nadal nie umie (sorry) i robi patyczaki, chociaż można to wytłumaczyć tym, że minimalizm dobrze współgra z tym specyficznym poczuciem humoru i takie tam. Te rysunki w niczym jednak nie przeszkadzają i „Jedne Pies” zdecydowanie jest wart tych trzech minut które poświęcicie na przeczytanie go.



Pa pa, ptaszki”
Jakub Dem Dębski, Tomasz Spell Grządziela
Demland

Kolejny komiks ze scenariuszem Dema, ale tym razem rysunkami zajął się ktoś kto rysować potrafi. I to potrafi bardzo dobrze, bo musicie wiedzieć że Spell jest moim absolutnie ulubionym rysownikiem i kocham go całym serduszkiem. „Pa pa, ptaszki” pokazuje jak rząd i biurokracja włażą w nasze życie, jednocześnie nie opowiadając się po żadnej ze stron i pozostawiając interpretację czytelnikowi. Nie bójcie się więc, osoby o różnych poglądach spokojnie mogą to czytać i nikt się z nikim nie pobije. Graficznie album jest utrzymany w stylistyce innych komiksów Dema, więc mamy tutaj szare tła i bardzo proste rysunki, tyle że tym razem rysunki są ładne; tytułowe ptaszki nie są trzema kreskami tylko faktycznie przypominają ptaki. Warto wspomnieć że komiks powstał podczas Projektu 24h, więc został narysowany w dobę. Opinię mam podobną jak w przypadku „Jednego Psa”, Dem zawsze spoko.


Będziesz smażyć się w piekle”
Krzysztof Prosiak Owedyk
Kultura Gniewu

Widziałem wiele opinii, zarówno recenzentów jak i znanych komiksiarzy, że „Będziesz smażyć się w piekle” to najlepszy polski komiks tego roku, i w ogóle jeden z najlepszych polskich komiksów ostatnich lat. Nie zgadzam się, ale o tym za chwilę. Mamy tutaj, ponoć inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami, historię gitarzysty który zaczyna grać w swoim ulubionym zespole, znanym na całym świecie Deathstar. Okazuje się jednak że nie jest tak fajnie jak sobie wymarzył, a lider Deathstar, Lord Solo, to, przepraszam ale inaczej nie da się tego określić, straszny chuj. Komiks jest ślicznie narysowany, Prosiak wspaniale snuje swoją opowieść i czyta się to bardzo dobrze, sam zarwałem nockę i przeczytałem to na raz. Wszelkie smaczki dla metalheadów, tu jakaś naszywka, tam nazwa zespołu, również były dla mnie bardzo sympatyczne ze względu na mój gust muzyczny. W tej chwili do pisania słucham Slipknota, więc tematyka zespołu metalowego jak najbardziej do mnie trafia. Mam jednak duży problem ze scenariuszem. Prosiak bardzo stara się żeby jego komiks był smutny i wyciskał łzy, ale przegina i wszystko zamiast przygnębiać jest przerysowane aż do śmieszności. Nadal jest to bardzo dobry komiks, jeden z lepszych w tej notce, ale brakuje mu wyczucia i nie wywołuje takich emocji jakie by chciał.



Kajko i Kokosz: Nowe Przygody – 1 - Obłęd Hegemona
Krzysztof Janicz, Maciej Kur, Piotr Bednarczyk, Sławomir Kiełbus, Norbert Rybarczyk, Tomasz Samojlik
Egmont

Przyznaję się bez bicia że nigdy nie czytałem nic Christy. Nowych przygód Kajka i Kokosza pewnie też bym nie przeczytał, ale kolega zaoferował że pożyczy to z ciekawości wziąłem. I przekonałem się, że to całkowicie nie dla mnie. Pierwszy album nowego „Kajka i Kokosza” to zbiór kilku krótkich historyjek stworzonych przez różnych twórców. Nie podobała mi się żadna. Bohaterów i świata wcześniej nie znałem, więc nostalgia nie zadziałała, a humor jest tu strasznie infantylny. Wyraźnie jest to komiks skierowany do dzieci, i tylko do nich. No, może jeszcze hardkorowi fani oryginalnej serii znajdą tu coś dla siebie, ale innym „Obłęd Hegemona” nie ma nic do zaoferowania.



Dym – Pablopavo – wywiad graficzny”
Marcin Podolec, Marcin Flint Więcławek
Kultura Gniewu

Nie lubię polskiego reggae, więc nie słyszałem wcześniej o Pawle Sołtysie, muzyku używającym pseudonimu Pablopavo. „Dym”, obszerny wywiad z Pablopavo w formie komiksu, kupiłem ze względu na rysunki Marcina Podolca, i pod tym względem się nie zawiodłem, graficznie, obok „Mute” i „Będziesz smażyć się w piekle”, jest to jeden z najlepszych komiksów jakie czytałem w tym roku. Ale nie tylko rysunki są tu interesujące; podczas czytania słuchałem utworów Pablopavo, których teksty zamieszczone są między rozdziałami, i było to bardzo ciekawe doświadczenie artystyczne. Tak bez okazji raczej żadnego z nich bym sobie nie puścił, ale z komiksem działają świetnie. No i sama opowieść Pablopavo, o tym jak dorastał, rozwijał się, tworzył kolejne projekty muzyczne, jest na tyle przyciągająca że nawet taki reggae laik jak ja się nie nudził. „Dym” polecam, jest to kawał dobrego komiksu reportażowego.


To nie jest las dla starych wilków”
Tomasz Samojlik
Kultura Gniewu

Z komiksami dla dzieci jest taki problem, że często są skierowane tylko do nich. Tak było z wspomnianym już wcześniej „Obłędem Hegemona”, tak jest i z „To nie jest las dla starych wilków” Tomasza Samojlika. Jest to osiemnaście krótkich historyjek o przygodach zwierzątek w lesie. Przyznaję że są całkiem urocze, czasem nawet zabawne, ale jednak bardzo dziecinne, proste, i starszy czytelnik może się po prostu nudzić. Za to dzieciakom jak najbardziej polecam, zwłaszcza że Samojlik obok łasic ninja i narcystycznych łosi przemycił mnóstwo wiedzy, nie tylko przyrodniczej, bo obok ciekawostek o zwierzętach znajdą się tu np. różne informacje z zakresu matematyki. Dzieciom tak, reszta może odpuścić.


Gałgan 6 i 7”
Jan Skarżyński
Wydawnictwo własne, niezależne

„Gałgan” to zdecydowanie najbardziej niszowa rzecz jaką w tym roku czytałem. W 2016 ukazały się ostatnie dwa zeszyty serii, zamykające rozpoczęte wcześniej wątki i kończące historię Gałgana. A historia ta jest cudownie pokręcona, bo mamy tu roboty, duchy, inne wymiary, gadającego kota nikotynistę, a w środku siedemnastoletnią Gałgan, która mieszka sama bo straciła rodziców. To wszystko we wspaniale niechlujnych, interesująco brzydkich rysunkach Jana Skarżyńskiego. Dziwaczność fabuły i styl rysunków nadają ten zinowy feeling, który bardzo mi się spodobał, mój wewnętrzny hipster docenia jak bardzo undergroundem jest „Gałgan”. Zakończenie, które nas dzisiaj interesuje, to apogeum dziwaczności, i jakieś pół godziny dobrej rozrywki. Jednak są to tylko ziny, a duże wydawnictwa wydają sporo lepszych rzeczy, więc polecam, ale w ramach ciekawostki pomiędzy większymi komiksami.

TOP 3


3. „Kawaii Scotland”
Ilona Kobieta-Ślimak Myszkowska, Janina Grzegorzek, Katarzyna Dranka Stasiowska
Gindie

Manga o dziewczynkach w kusych spódniczkach. Tyle że zamiast dziewczynek w spódniczkach są Szkoci w kiltach. Przystojni Szkoci. CZEGO CHCIEĆ WIĘCEJ?!

„Kawaii Scotland” to mango parodia absolutna; ogrywa mnóstwo klisz z mang, bombarduje świetnym humorem słownym, i ma mnóstwo ślicznych chłopców na których nie można się napatrzeć. Nie chcę nic spoilerować, ale żebyście wiedzieli czego się spodziewać wystarczy powiedzieć że imiona głównych bohaterów to Ukechan i Semesenpai, a brat Ukechana to Nekochan. I tak, Nekochan ma kocie uszka. Poczucie humoru autorek jest absurdalne i absolutnie perfekcyjne, ale do zrozumienia wymaga od czytelnika chociaż minimalnego obeznania w komiksie japońskim. Oczywiście jest to zaleta, ale zawęża trochę krąg odbiorców, więc nie-mangowców ostrzegam że się pogubią.

Rysunki Dranki są prześliczne, ale jeśli się przyjrzeć to widoczne są pewne techniczne niedociągnięcia. Zwłaszcza jeśli się je porówna z prawdziwą mangą, widać że rysowniczka musi jeszcze trochę poćwiczyć. Są to jednak głupie drobnostki, o których całkiem zapomniałem w obliczu nagiej klaty Nekochana <3 Ładni chłopcy są ładni, urocze sceny są przeurocze, wszystko jest na swoim miejscu, dajcie Drance ciacho.

„Kawaii Scotland” jest przezabawne, przecudowne, jak już pisałem na fanpage'u, każdy kadr tej mangi to złoto, już nie mogę się doczekać kolejnych tomów. No zakochałem się w tym komiksie (i w Nekochanie, mój nowy husbando), dajcie mi tego wincy!


2. „Kościsko”
Karol KRL Kalinowski
Kultura Gniewu

Tak się robi komiksy dla dzieci! Ale serio, TAK SIĘ ROBI KOMIKSY DLA DZIECI!

Tytułowe Kościsko to położone z dala od cywilizacji miasteczko, do którego przyjeżdżają ojciec z synem aby zacząć nowe życie. Okazuje się jednak że nie wszystko wygląda tam tak, jak się spodziewali. Nie jest to jednak głupia opowiastka dla dzieci, ale interesująca historia, ze skomplikowanymi postaciami, naprawdę zabawnym humorem, twistem na końcu, i motywami których zazwyczaj nie używa się w tekstach kultury skierowanych do dzieci, bo przecież pociechy trzeba chronić przed złem tego świata. I to mi się podoba, bo KRL nie traktuje dzieci jak idiotów, tylko jak normalnych, myślących ludzi. Tylko mniejszych. No i mnóstwo tu słowiańskiej mitologii, która zawsze jest na propsie.

Rysunki na pierwszy rzut oka są urocze i jak najbardziej pasują do komiksu dla dzieci. A po bliższym poznaniu okazuje się że „Kościsko” jest niezwykle bogate graficznie. Mnóstwo tu nawiązań do innych komiksów, filmów, lub nawet malarstwa. Do tej pory jestem na siebie zły za to, że nie zauważyłem „Pejzażu z upadkiem Ikara” w jednym z kadrów. Do tego cały albumik jest usiany zagadkami. Trochę mnie rzuciło na kolana jak się dowiedziałem że żadna cyfra w tym komiksie nie padła przypadkowo. Na jakimś forum pewnie znalazł się wymiatacz który znalazł i rozwiązał wszystkie zagadki z „Kościska”, ja nie zamierzam, ale fajnie wiedzieć że oprócz dobrej historii jest tam coś więcej.

Najbardziej jednak podoba mi się w „Kościsku” to, że jest to komiks dla dzieci przy którym równie dobrze, a nawet lepiej, mogą bawić się dorośli. Taki „Zwierzogród” polskiego komiksu.


1. „Przygody Stasia i Złej Nogi”
Tomasz Spell Grządziela
Kultura Gniewu

Jak już wspominałem, Spella uwielbiam. Więc jeśli w danym roku wychodzi komiks Spella, to jest to najlepszy komiks tego roku, kropka. Co prawda trochę to naciągane, że „Staś i Zła Noga” to komiks z 2016, bo najpierw był publikowany w odcinkach w internecie, i pierwszy odcinek ukazał się już w listopadzie 2014, ale wydanie papierowe wyszło dopiero w tym roku więc się liczy, o.

Śledziłem „Stasia” jakoś w miarę od początku, i wtedy Spell łamał mi serce kolejnymi odcinkami raz na kilka dni. Współczuję wszystkim którzy poznali ten komiks dopiero na papierze, bo cała ta historia naraz niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny i może trwale uszkodzić feelsy. Znam osoby które płakały. Spieszę tłumaczyć jeśli ktoś jeszcze nie wie: Staś jest niepełnosprawnym chłopcem. Jego niepełnosprawność polega na posiadaniu bardzo długiej nogi, Złej Nogi, która oprócz bycia przyczyną problemów jest jedynym przyjacielem Stasia. Do głównych bohaterów zalicza się jeszcze mama, samotnie wychowująca niepełnosprawnego chłopca i zmagająca się z problemami finansowymi. Staś jest narratorem całej opowieści, więc wszystko obserwujemy z perspektywy dziecka, które nie bardzo wie co się dookoła niego dzieje. Wprowadza to świetny, aczkolwiek gorzki humor. Na szczęście Spell w całym tym smutku nigdy nie popada w przesadę, i zręcznie bawi się uczuciami czytelnika.

Komiks był na bieżąco publikowany w internecie, więc rysunki są proste: tła pojawiają się bardzo rzadko a kolorystyka jest utrzymana w czerni i bieli. Nie jest to jednak tak uproszczone jak rysowane do scenariusza Dema „Ptaszki”. „Staś i Zła Noga” to dzieło w całości Spella, więc w rysunkach widać ten jego charakterystyczny styl, mocno inspirowany Mignolą, który osobiście kocham.

„Przygody Stasia i Złej Nogi” to najlepszy komiks Spella od czasu poprzedniego, nic tylko czekać na kolejny.



niedziela, 18 grudnia 2016

Sequelstation 4 #forthefrajers


Bardzo długo uważałem że nie kupię konsoli ósmej generacji. Strasznie nie podoba mi się polityka Sony i Microsoftu; płatny multiplayer to złodziejstwo, a wypuszczanie lepszych wersji tego samego urządzenia (Pro i Scorpio) żeby można było zmieniać ustawienia graficzne jeszcze bardziej zbliża konsole do PeCetów. Wydawcy gier też mają swoje za uszami, wszechobecne mikropłatności (można kupić orby w DMC4? kurwa Capcom, serio?) i day one patche bez których gra nie działa sprawiają że kompletnie tracę zainteresowanie tą dziedziną rozrywki. A jednak, wystarczyło że wyszedł trailer The Last of Us Part II. Przez tydzień biłem się z myślami, i w końcu PS4 pojawiło się pod moim telewizorem. Czekam głównie na kontynuacje dwóch z trzech moich ulubionych gier z PS3, The Last of Us Part II i Ni no Kuni 2 (mam nadzieję że Atlus nie zapowie sequela Catherine, to już byłaby przesada). W oczekiwaniu na te dwa tytuły ograłem sobie Uncharted 4, teraz męczę Wiedźmina 3, i może zagram w Dishonored 2. Jak pewnie zauważyliście, przy każdym z tych tytułów jest cyfra, każda z tych gier jest jakimś sequelem, i na to chcę dzisiaj ponarzekać.

Do przeskoczenia z generacji szóstej na siódmą zachęcił mnie przede wszystkim Assassin's Creed, co patrząc na tę serię teraz może wydać się co najmniej mało mądre, ale wtedy była naprawdę ciekawa. Nowa marka ze śliczną stylistyką, świetną mechaniką, interesującą fabułą, no wszystko tam grało. Choć przyznaję, że pierwsza część była gówniana, ale dwójka i Brotherhood były po prostu zajebiste. To była ta nowa gra na nowej konsoli. Takiej gry na PS4 nie widzę. Z umiarkowanym zaciekawieniem spoglądam w stronę Until Dawn, jak będzie na promocji w storze to może zagram. Nie ma jednak takiego nowego tytułu o którym mógłbym powiedzieć „to jest nowa gra w którą chcę zagrać, dla niej kupiłem konsolę”. Niby to wina producentów, którzy wolą „bezpieczne” sequele które się sprzedadzą, ale, cholera, jeszcze jakiś czas temu wychodziło dużo nowych marek i nikt przez to nie zbankrutował. Wspomniany Asasyn, początki Unchartedów i TloU, Bioshocki, a teraz co? Horizon, bo przecież za mało jest gier z otwartym światem w których cały czas robi się to samo. Za cholerę nie mogę pojąć tego stanu rzeczy, bo still, jeszcze niedawno wychodziły nowe, w miarę oryginalne gry.

Najgorsze jest to że przy tych wszystkich sequelach się świetnie bawię, ale cały czas z tyłu głowy kołacze mi się ta myśl że jestem ruchany przez deweloperów i wydawców, bo cały czas gram w to samo. Uncharted 4 skończyłem w trzy dni, świetna gra, ale trochę już rzygam tą serią i naprawdę nie potrzebuję kolejnych części. A standalone DLC w drodze, bo hajs u Sony się musi zgadzać. W ogóle Uncharted jest tu dobrym przykładem, mogę się poznęcać, bo to pierwsza seria Naughty Dog która pojawiła się na więcej niż jednej konsoli. Do tej pory zawsze na nowe Playstation była nowa gra Naughty Dog, ale przy Sequelstation 4 jakoś się to zmieniło. Mam nadzieję że ta branża dojdzie do momentu w którym wszystko pierdolnie żeby odrodzić się jak feniks z popiołów, i pojawią się świeże tytuły, nowe gry, oryginalne pomysły.

„Są jeszcze gry indie...” powie ktoś. A ja mam w dupie gry indie, odpowiem parafrazując poetę.


PS. Ale nowym Devil May Cry to bym nie pogardził...