środa, 21 lutego 2018

Ułuda nadziei, czyli Głębia, tom 1


trochę spoileruję pierwszy zeszyt, więc jak ktoś nie chce absolutnie żadnych spoilerów to ostrzegam

W 2017 roku zadebiutowało na polskim rynku wydawnictwo Non Stop Comics i zaczęło wydawać bardzo dużo bardzo fajnych komiksików, a w tym bardzo dużo bardzo fajnych komiksików od Image. Na przykład Głębię, czyli Low Ricka Remendera i Grega Tocchiniego.

Nie jestem największym fanem pisarstwa Remendera, ale nie mogę mu odmówić ciekawych pomysłów, a Głębia jest oparta na bardzo ciekawym pomyśle. Akcja komiksu dzieje się w dalekiej przyszłości, w której słońce zaczęło już przemianę w czerwonego olbrzyma, przez co powierzchnia Ziemi stała się niezdatna do życia. Ostatnie niedobitki ludzkości schroniły się miastach wybudowanych pod wodą i wysłały w kosmos sondy, w celu znalezienia nowej zdatnej do zamieszkania planety. Podoba mi się taka wizja świata, to bardzo ciekawe i przede wszystkim oryginalne postapokaliptyczne science-fiction, a dobrego postapo i SF nigdy za wiele. W tej rzeczywistości poznajemy rodzinę Caine'ów: tatę Caine, dzieci Caine, i mamę Caine, Stel, główną bohaterkę komiksu. Podczas pierwszego wypadu za miasto dwie córki Caine'ów zostają porwane a tata Caine zostaje zabity przez piratów, i postawiona w tej sytuacji Stel musi sobie jakoś poradzić. Mam z tym trochę problem, bo Remender bardzo stara się powiedzieć czytelnikowi, że Stel jest optymistką. Wspomina o tym we wstępie, cały czas mówią to również różni bohaterowie komiksu, ale tego nie widać. Podczas porwania Stel obiecuje córkom, że je znajdzie, ale przez kolejne dziesięć lat siedzi w domu i ogląda stare zdjęcia, i dopiero pojawienie się sondy, która rzekomo znalazła odpowiednią do zamieszkania przez ludzkość planetę, jest dla niej motywacją do wyjścia z domu. Na szczęście, po dziesięciu latach bardzo optymistycznego użalania się nad sobą i rozpamiętywania przeszłości, robi się tylko lepiej. Trzeba dać Głębi te trzy zeszyty rozpędu, ale z czasem fabuła nabiera tempa a bohaterowie robią się bardziej wyraziści, dzięki czemu w drugiej połowie komiks robi się naprawdę ciekawy.

Za to rysunki są świetne od samego początku. Za warstwę graficzną Głębi odpowiedzialny jest Greg Tocchnini, którego styl mocno odbiega od tego, do czego przyzwyczaił nas amerykański rynek. Kreska Tocchiniego bardziej przypomina komiksy europejskie, a miejscami czerpie nawet z mangi, a do tego artysta używa prześlicznej, pastelowej palety barw, co razem daje niesamowity efekt. Takie rysunki idealnie pasują do przedstawiania pomysłów Remendera i tworzą piękny, dystopijny świat, w którym czytelnik się zatapia (pun intended) i nie chce go opuszczać.

Po raz pierwszy piszę tu o komiksie wydanym przez Non Stop Comics, więc warto napisać kilka słów o ich wydaniu, bo to wydawnictwo odwala naprawdę kawał dobrej roboty. Tomik wygląda niemal identycznie jak wydanie oryginalne. Jest wydany w miękkiej oprawie, co korzystnie wpływa na wygodę czytania i, co chyba ważniejsze, cenę. Do tego ta oprawa jest nieprawdopodobnie przyjemna w dotyku, aż chce się ten komiks macać. Bardzo fajnie to wypada w porównaniu do innych komiksów z Image wydawanych w naszym kraju np. przez Muchę, która wszystko rzuca w nieporęcznej i drogiej twardej oprawie.

Głębia zaczyna się niemrawo, ale gdy już wejdzie na pełne obroty to staje się bardzo przyjemnym komiksem rozrywkowym. Świat wymyślony przez Remendera jest ciekawy, rysunki Tocchiniego są prześliczne, a po zakończeniu lektury ma się ochotę na więcej. W przyszłości raczej nie będziemy wspominać tego komiksu jako klasyka, ale zdecydowanie warto przeczytać. 

poniedziałek, 12 lutego 2018

Harry Potter i Uniwersum Czarodziejów

źródło

Harry Potter i Kamień Filozoficzny to pierwsza książka, jaką w życiu przeczytałem, a później dorastałem razem z głównym bohaterem czytając kolejne tomy serii. Tak, jestem jedną z tych osób, które na Potterze się wychowały, i do dziś bardzo te książki lubię i co jakiś czas je sobie odświeżam. To oznacza, że podczas pisania tego wpisu towarzyszą mi silne emocje. Czyli będę używał brzydkich wyrazów i caps locka.

Seria o Harrym Potterze to bardzo dobrze napisane książki dla młodzieży, ale jednym z ich wielu plusów zdecydowanie nie jest świat przedstawiony. Oczywiście ten świat jest ciekawy i pobudza wyobraźnię nieletnich czytelników na całym świecie, ale w oderwaniu od historii Harrego Pottera kompletnie nie ma sensu. Za dzieciaka nie zwracało się na to uwagi, ale całe społeczeństwo czarodziejów żyjące sobie obok mugoli od zawsze było bardzo umowne. Bo dlaczego, skoro w tym świecie jest magia, historia nie potoczyła się inaczej? Jak wyglądała np. II wojna światowa? Nieważne, patrzcie, nastoletni czarodziej ma przygody!  I to było spoko, w książce dla młodzieży sprawdzało się świetnie, ale musiało zostać zepsute, bo w dzisiejszych czasach wszystko musi być pieprzonym uniwersum. A świat Harrego Pottera nie nadaje się do bycia pieprzonym uniwersum. A teraz będę narzekał na kolejne sposoby rozbudowywania tego świata.

Strona internetowa Pottermore... nie jest taka zła, dopóki trzyma się oryginalnych książek. Jest tam sporo ciekawostek, artykułów, i pierdyliard prześlicznych artów. Jednak Rowling już dawno peron odjechał, i gdy nie wypisuje durnych retconów na twitterze (ja bym naprawdę chciał, żeby Dumbledore był gejem, ale tego nie ma w książkach, a dodawanie tej informacji po zakończeniu serii jest słabe) to próbuje rozbudowywać swój czarodziejski świat np. o Amerykę Północną, poruszając się przy tym po obcych kulturach jak słoń w składzie porcelany. Wszyscy chyba pamiętamy z jaką falą krytyki spotkała się Historia Magii w Ameryce Północnej. Do tego świat czarodziejów prezentowany na Pottermore po prostu nie ma sensu. Rzekomo w tym świecie znajduje się siedem szkół magii i czarodziejstwa, z czego trzy w europie i po jednej na każdym innym kontynencie. Oprócz Australii, tam nie ma żadnej szkoły, ponieważ nie. Przypominam też, że Europa jest dość nieduża w porównaniu do innych kontynentów nie będących Australią, więc obecność trzech szkół w Europie, podczas gdy np. w Azji jest tylko jedna, jest kuriozalna.

Pottermore to jednak tylko głupia stronka w internecie, a naprawdę złe rzeczy w świecie Harrego Pottera zaczęły się dziać w 2016 roku. Pierwszą z nich była napisana przez Jacka Thorne'a, będąca sequelem do książek sztuka teatralna Harry Potter i Przeklęte Dziecko, która jest abominacją. Wszystko w tej sztuce jest złe. Moją ulubioną rzeczą jest pracująca w pociągu do Hogwartu pani z wózkiem, która z miłej staruszki sprzedającej słodycze zmieniła się w morderczego strażnika pociągu, który pilnuje, żeby uczniowie nie uciekali. Do tego jest zmiennokształtna, potrafi zmienić swoje dłonie w szpony, a sprzedawane przez nią dyniowe paszteciki to tak naprawdę granaty. A to tylko jedna scena w sztuce, w której takich bzdur jest masa, jak np. córka Voldemorta czy podróże w czasie. KTO POZWOLIŁ THORNE'OWI NA PISANIE TAKICH IDIOTYZMÓW?! Serio, nie było tam jakiejś kontroli jakości? Jakiegoś redaktora, który powiedziałby „Jack, ogarnij się”? A oprócz fabularnych idiotyzmów jest tam też tani queerbaiting; obaj główni bohaterowie przez całą sztukę wyraźnie mają się ku sobie, ale w finale jeden wyjawia, że tak naprawdę od początku podobała mu się pewna dziewczyna. TAK SIĘ NIE ROBI.

W tym samym roku fani Pottera mogli zobaczyć napisany przez J.K. Rowling filmowy prequel serii o nastoletnim czarodzieju, Fantastyczne Zwierzęta i Jak je Znaleźć. Rowling powinna zająć się pisaniem kryminałów, bo napisanie scenariusza do filmu ewidentnie ją przerosło. Wątek poszukiwania tytułowych zwierząt to niemający żadnego związku z wątkiem głównym comic relief, a wątek główny kręci się wokół nowego stworzenia w świecie Harrego Pottera, które, kto by się spodziewał, nie ma sensu. Obscurus to, według Potterowskiej wiki, „rodzaj pasożytniczej energii, która tworzyła się, gdy młody czarodziej lub czarownica tłumili swoje magiczne zdolności, wskutek przemocy fizycznej lub psychicznej.”. Skoro Harry przez dziesięć lat był gnojony przez wujostwo, to czemu się w to nie zmienił? Skoro, jak twierdzi film, obscurusy są tak potężne, to czemu przez siedem książek nie zostały nawet wspomniane? A w ogóle to obscurus występuje pod postacią wielkiej złej chmury. Pamiętacie tego Saurona/Hitlera z oryginalnego Harrego Pottera? Może Voldemort nie był zbyt oryginalny, ale był dobrym czarnym charakterem. A w Fantastycznych Zwierzętach jest wielka zła chmura. W ogóle Rowling upodobała sobie chmury w tym filmie, bo po finałowej rozwałce w Nowym Jorku czarodzieje używają wielkiej chmury zapomnienia, aby wymazać mugolom pamięć, a przy okazji tej sceny reżyser David Yates wykazał się wyjątkową niewiedzą na temat działania kanalizacji. Oczywiście nie była to jedyna idiotyczna scena w tym filmie, konia z rzędem temu, kto wytłumaczy mi o co chodziło z wielką myślodsiewnią/salą egzekucyjną. Jakby tego było mało, gra tam jeden z najbardziej znienawidzonych aktorów w Hollywood, Johnny Depp. Pieprzyć ten film, niech spłonie, i wszystkie cztery nadchodzące sequele też.

A skoro już jesteśmy przy filmach, to warto też wspomnieć o popularnej całkiem niedawno fanowskiej produkcji Voldemort: Origins of the Heir, który pokazuje, że fani również nie potrafią rozwinąć świata Harrego Pottera. Origins of the Heir opowiada o, jak można się domyśleć, młodym Voldemorcie, ale również o dziedzicach pozostałych trzech założycieli Hogwartu, co już troszeczkę nie trzyma się kupy, bo Helena Ravenclaw zmarła bezdzietnie. A to tylko wierzchołek góry lodowej, podczas seansu wiele razy można odnieść wrażenie, że osoba odpowiedzialna za scenariusz nawet nie przeczytała książek, a co najwyżej obejrzała trailery filmów na youtubie. Przykładem niech będzie stwierdzenie, że horkruksy to jedyne znane źródło nieśmiertelności. W filmie chyba nie pada żadna data, ale zakładam, że akcja dzieje się jakoś około lat pięćdziesiątych, więc Nicolas Flamel, twórca Kamienia Filozoficznego, miał już wtedy ponad sześćset lat. Horkruksy jedynym znanym źródłem nieśmiertelności my ass. A przy okazji Origins of the Heir jest paskudnie nakręcone i zdubbingowane na angielski z włoskiego. Niech płonie razem z Fantastycznymi Zwierzętami.

Istnieje jednak również dobry fanfilm w świecie Harrego Pottera, a jest to Severus Snape and the Marauders. Siłą tego filmu jest to, że nie próbuje rozbudowywać uniwersum, tylko przedstawia dobrze znane fanom postaci Snape'a i Huncwotów, odnosi się do dobrze znanych fanom wydarzeń z książek, i bardziej skupia się na akcji niż na fabule, a całość zamyka się w trochę ponad dwudziestu minutach. I jest to świetny, błyskotliwie napisany i kreatywnie zrealizowany film. W efektach specjalnych może trochę (trochę bardzo) widać niski budżet, ale i tak starcie Snape'a z Huncwotami wygląda o niebo lepiej, niż jakakolwiek scena akcji z Fantastycznych Zwierząt, i w ogóle jest to jedna z lepszych walk czarodziejów jakie możemy zobaczyć na ekranie*. Jeśli ktoś nie widział to polecam, warto obejrzeć, ale zaznaczam, że osoby znające treść książek nie dowiedzą się z tego filmu niczego nowego. I dobrze, bo dzięki temu film działa.

Z pewnością gdzieś w odmętach internetu znajduje się jakieś dobre Potterowe fanfiction, więc jeśli ktoś takie zna to bardzo ładnie proszę o podesłanie mi go. Ja kojarzę tylko Sagę Herbacianą, chrześcijańskiego Harrego (podcast Inside Baseball zrobił z tego bardzo fajnego audiobooka), i słyszałem plotki o pairingu Draco Malfoya z jabłkiem, więc o ficach się nie wypowiem.

Dopóki jednak nie zobaczę jakiegoś naprawdę dobrego fanfica to obstaję przy tezie, że nie da się rozwinąć uniwersum Harrego Pottera. Nie potrafią tego zrobić ani fani, ani Rowling, ani ktokolwiek inny (a już na pewno nie Jack Thorne, fuck that guy), a wszelkie próby są skazane na porażkę. To uniwersum po prostu nie nadaje się do rozbudowywania, bo od początku nie było dobrze wykreowane, a siłą Harrego Pottera od zawsze były postaci i fabuła, a nie ukazany w serii świat. Wciąż jednak podejmowane są próby rozwijania go, bo ta marka generuje mnóstwo pieniędzy, i na czterech filmach z serii Fantastyczne Zwierzęta pewnie się nie skończy. 

Linki:


* Szacunek dla twórców, że powstrzymali się od wykorzystania tych cholernych połączonych różdżek, które pojawiają się zarówno w Fantastycznych Zwierzętach jak i w Origins of the Heir, a jakikolwiek sens fabularnie mają jedynie w Czarze Ognia. Wszyscy zdają się uwielbiać ten efekt wizualny, a mnie on strasznie irytuje, bo w Czarze Ognia różdżki Harrego i Voldemorta połączyły się z bardzo konkretnego powodu, a w Fantastycznych Zwierzętach i Origins of the Heir po prostu fajnie to wygląda.