Dziesięć lat temu, w centrum Filadelfii pojawił się fragment innego wymiaru zamieszkanego przez niebezpieczne stwory – w katastrofie zginęło dwadzieścia tysięcy ludzi. Nathan Cole udaje się do tego miejsca, zwanego Oblivionem, aby ratować ocalałych i, być może, zrealizować inne, mniej szlachetne cele. Tak rysuje się fabuła Oblivion Song, nowej serii Roberta Kirkmana, rysowanej przez włoskiego artystę - Lorenzo De Feliciego.
W swoim nowym komiksie Kirkman znowu
zrobił to, co potrafi najlepiej. Fantastyczne dekoracje są tu
jedynie tłem dla osobistych dramatów bohaterów, zupełnie jak np.
w The Walking Dead i to wciąż się sprawdza. Postaci są ciekawe i
wielowymiarowe, łączą je skomplikowane relacje, a śledzenie ich
losów naprawdę angażuje czytelnika. Oblivion Song to kolejna
telenowela Kirkmana, która prawdopodobnie będzie się ciągnęła
przez wiele dziesiątek zeszytów. Ten scenarzysta nie schodzi
poniżej pewnego poziomu, jego komiksy zawsze są co najmniej dobre i
takie jest też Oblivion Song, więc niech trwa; ten pierwszy tom
zapowiada naprawdę przyjemną serię.
Rysunki De Feliciego niestety nie są
tak dobre, jak scenariusz Kirkmana. Artysta wspaniale przedstawia
świat Oblivionu. Miasto porośnięte mackopodobnymi roślinami i
zamieszkujące je zmutowane stwory wyglądają świetnie, ale przy
ludzkich postaciach – wokół których kręci się cały komiks –
Włoch trochę się wykłada. Największym problemem są niezdarzające się często, ale dość rażące błędy anatomiczne,
jakby rysownik na chwilę zapomniał jak wygląda człowiek. Poza
tym, tak czysto estetycznie, rysowani przez De Feliciego ludzie mi
się po prostu nie podobają, są brzydcy, choć to oczywiście
bardzo subiektywne, z pewnością znajdą się entuzjaści tej
kreski.
Oblivion Song jest przyzwoitym komiksem, ale
nie jest żadnym objawieniem. Jeśli ktoś lubi Kirkmana, to polubi
też jego nową serię. Jeśli ktoś Kirkmana nie zna, to warto
poznać, a jego nowa seria może być bardzo dobrym punktem wejścia
w dorobek tego scenarzysty. Nie jest to jednak pozycja, którą
przeczytać trzeba, osoby niezainteresowane tym tytułem mogą go z
czystym sumieniem pominąć.