Netflix już od początku roku
rozpieszcza fanów seriali. W piątek trzynastego (a jakże) stycznia
ukazała się ich Seria Niefortunnych Zdarzeń, druga już
adaptacja serii książek dla dzieci Lemony'ego Snicketa pod tym
samym tytułem. Nie czytałem książek, nie widziałem filmu z Jimem
Carreyem, a nową oryginalną produkcją Netflixa zainteresowałem
się głównie dzięki jej uroczej kampanii reklamowej, która
przekonywała widzów żeby tego nie oglądali i poszli robić coś
innego, a że jestem edgy i nie będę robił tego co mi każą to
oczywiście musiałem ten serial obejrzeć. I okazało się że nie
tylko marketing był dobry, a ja mam już jeden z ulubionych seriali
tego roku.
Po śmierci rodziców w tajemniczym
pożarze Violet, Klaus i Sunny Baudelaire trafiają pod opiekę
Hrabiego Olafa, aktora teatralnego, który zamierza przejąć fortunę
odziedziczoną po rodzicach przez Violet. Śmierć rodziców była
tylko początkiem nieszczęść Baudelaire'ów, a ich kolejne
przygody zdecydowanie nie są czymś, czego chciało by się
doświadczyć samemu. Dlatego z taką satysfakcją się to ogląda.
Dzieciaki, mimo wpadania w coraz większe kłopoty, jakoś sobie
radzą, często dzięki swoim „specjalnym umiejętnościom”.
Najstarsza, czternastoletnia Violet jest inżynierem i buduje różne
maszyny, dwunastoletni Klaus czyta książki i wie rzeczy, a Sunny
jest jeszcze niemowlakiem, ale ma mocne zęby mogące się przegryźć
nawet przez kamień. Wątek dzieci nie jest jednak wszystkim co
serial ma do zaoferowania. W tle rozgrywa się intryga związana z
tajną organizacją, w którą zamieszana jest większość dorosłych
bohaterów. Tak, ten serial jest totalnie przerysowany. Pod każdym
aspektem, od scenariusza po dekoracje. W świecie Serii
Niefortunnych Zdarzeń, jak to w tekstach kultury targetowanych w
młodszego odbiorcę bywa, to dzieci są jedynymi rozsądnymi osobami
i wszystkie spotykające ich nieszczęścia są winą nieporadnych
dorosłych, a i scenografia nie boi się wyglądać trochę
sztucznie, operując odrealnioną paletą kolorów i nieautentyczną
scenerią. Widać w tym rękę producenta i reżysera serii, Barry'ego Sonnenfelda, znanego z takich filmów jak Man in Black czy Wild Wild West. Świetnie po tej surrealistycznej stylistyce porusza się grający głównego
antagonistę Neil Patrick Harris, który, przypominam tym którzy
utknęli w serialach, jest, tak jak grana przez niego postać,
aktorem teatralnym, więc jako Olaf może przenieść na ekran trochę
scenicznego doświadczenia i poszarżować aktorsko. Do tego czwarta
ściana wędruje sobie z miejsca na miejsce, raz stoi stabilnie, raz
znika, a całą historię opowiada grany przez Patricka Warburtona
narrator, będący jednocześnie bohaterem ze świata
przedstawionego.
To wszystko działa, ale trzeba
pamiętać o jednej rzeczy: to jest serial dla dzieci. Spokojnie
możecie to oglądać z dziećmi/bratankami/młodszymi
kuzynami/whateva, dzieciaki były targetem książek i nie inaczej
jest z serialem. Stąd aspekt dydaktyczny, który trochę mi
przeszkadzał. Mianowicie w każdym miejscu do którego trafiają
Baudelaire'owie jest biblioteka, i to tam bohaterowie muszą się
udać żeby rozwiązać wszystkie swoje problemy. Zgadzam się że
biblioteki są super, ale ten serial podkreśla to trochę zbyt
dobitnie. Nie znaczy to jednak że jest całkiem dziecinny. Hrabia
Olaf jest okrutny i nie ma oporów przed zabijaniem żeby osiągnąć
cel, a dzieciaki są przetrzymywane w klatkach, zmuszane do pracy,
hipnotyzowane, i generalnie klimat jest raczej ponury. Równoważy to
świetny humor. Scenariusz pisał ukrywający się pod pseudonimem
„Lemony Snicket” Daniel Handler, autor pierwowzoru, i odwalił
kawał dobrej roboty. Humor słowny i sytuacyjny moim zdaniem jest
perfekcyjny, choć czasami twórcy stąpają po cienkim lodzie. Jest
np. scena w której pada propozycja pójścia do kina, na co Neil
Patrick Harris stwierdza że woli rozrywkę w zaciszu domowym, w
streamingowej telewizji, i mówiąc to patrzy w kamerę. Mi się
takie smaczki podobają, ale dla niektórych może to być zbyt
nachalne puszczanie oczka do widza. A, no i oczywiście polecam
oglądać po angielsku, bo są żarty nieprzetłumaczalne, i tutaj
też kilka takich się znajdzie.
Trzeba poświęcić akapit obsadzie, bo
ta jest fenomenalna. Przyznam się bez bicia że nie widziałem Jak
poznałem waszą matkę (w ogóle jakiś nieprzygotowany jestem do
tej notki...), więc nie powiem wam czy NPH odciął się od
wizerunku Barneya Stinsona, ale zapewniam że jego Hrabia Olaf jest
cudowny. Zły do szpiku kości, kreskówkowo przerysowany, zabawny, a
scenariusz co i rusz każe mu się pod kogoś podszywać, więc
oprócz NPH wcielającego się w Olafa mamy Olafa wcielającego się
np. w kapitana okrętu. Wspaniale się ogląda tę aktorską
matrioszkę. A reszta obsady wcale Harrisowi nie ustępuje. Patrick
Warburton ze swoim charakterystycznym głosem jest świetnym
narratorem, wiecznie kaszlący pracownik banku Arthur Poe grany przez
K. Todda Freemana jest przezabawny, i, co nie powinno być
zaskoczeniem po Stranger Things, nawet dzieciaki wypadają
dobrze. Malina Weissman i Louis Hynes mimo młodego wieku stanęli na
wysokości zadania i nie odstają od reszty aktorów. No i w
większości są to aktorzy którzy potrafią śpiewać, z czego
twórcy nie omieszkali skorzystać i dali im trzy świetne piosenki:
śpiewany przez NPH opening każdego odcinka Look Away, również
wykonywane przez NPH i grupkę postaci drugoplanowych It's the
Count!, oraz śpiewane przez wszystkich bohaterów That's Not
How The Story Goes w finale. Niezwykle przyjemnie się tego
wszystkiego słucha, mam nadzieję że w kolejnych sezonach obsada
również będzie miała okazję pośpiewać. A w ogóle to po
drugim planie spaceruje sobie Batman, i to ten najlepszy, Lego
Batman. Ale kogo gra Will Arnett wam nie powiem, bo trochę spoiler.
Pierwszy sezon składa się z ośmiu
odcinków, a każde dwa to kolejna powieść. Literacki pierwowzór
to trzynastotomowa seria, więc, jeśli nie zrobiłem błędu w
obliczeniach, do tej pory Netflix zekranizował cztery książki.
Ciekawi mnie jak to będzie wyglądało dalej, bo trzynaście nie za
bardzo chce się podzielić na cztery. Najpewniej ostatni sezon
będzie dłuższy.
Fabuła toczy się wartko, humor bawi,
sekretna organizacja intryguje, a jeden z ostatnich odcinków kończy
się twistem który wgniótł mnie w fotel i mamrocząc „ja
pierdolę” musiałem zbierać szczękę z podłogi. Jedyny problem Serii Niefortunnych Zdarzeń to otwarte zakończenie, bo
historia urywa się w trakcie i nie wiadomo ile trzeba będzie czekać
na ciąg dalszy. Oczywiście jest to uwarunkowane książkowym
oryginałem, i przestanie być problemem kiedy drugi sezon w końcu
się ukaże, a ilość dobra oferowanego przez ten serial jest tak
ogromna że ten mały minusik nic nie znaczy. Netflix znowu zrobił
coś po prostu zajebistego, oglądajcie bo warto!
Ja już zakochałam się w tym serialu. Cztery dni i całość oglądnięta. Neil Patrick Harris odwalił kawał dobrej roboty!
OdpowiedzUsuńObserwuję!!
Pozdrawiam
toreador-nottoread.blogspot.com