A gdyby tak wziąć jednego z
najciekawszych artystów mangowych i dać mu do zrobienia komiks o
jednym z najpopularniejszych amerykańskich superbohaterów?
Dokładnie to zrobił Marvel w 2004 roku z Tsutomu Niheim i
Wolverinem. Uwielbiam Blame! tego autora, do postaci Rosomaka
też mam jakąś tam sympatię, więc Wolverine: Snikt!
wydawał mi się pozycją niezwykle ciekawą. Niestety nie sprostał
moim wygórowanym oczekiwaniom, ale mimo tego okazał się bardzo
solidnym komiksem.
Fabuła Wolverine: Snikt! rzuca
bohatera w przyszłość, do roku 2058, kiedy ludzkość niemal
wymarła za sprawą stworów zwanych Mandate'ami. Jedyną słabością
Mandate'ów jest adamantium, więc Wolverine został sprowadzony z
przeszłości jako jedyna nadzieja na ratunek ludzkości. I to w
sumie tyle, pazurzasty mutant biega i zabija stwory, a na końcu
(spoiler?) zabija głównego stwora i ratuje wszystkich. Jest to do
bólu prosta historia, ale sprawdza się jako pretekst do kolejnych
scen akcji, jednocześnie nie starając się być niczym więcej,
więc można powiedzieć, że fabuła w pełni spełnia swoje
zadanie. Jednak zdecydowanie to nie jest to komiks, który czyta się
dla fabuły.
Głównym atutem Snikta są
świetne rysunki Niheiego. Przyszłość, do której przeniesiono
Wolverine'a bardzo przypomina inne komiksy tego artysty, więc
bohaterowie poruszają się po wielkich konstrukcjach będących
pornografią dla każdego architekta, a ich przeciwnicy to krypne
stwory rodem z twórczości Gigera. A to wszystko w genialnej kresce
Niheiego, która łączy w sobie architektoniczne wykształcenie z
niemalże horrorowymi motywami, i znacznie odbiega od tego, co
reprezentują inni mangacy. Dzięki temu ilustracje są nie tylko
oryginalne, ale też bardzo niepokojące. Tsutomu Nihei zdecydowanie
jest jednym z najciekawszych artystów mangowych i jego prace są
zawsze warte uwagi. A wśród jego prac Wolverine: Snikt!
jest czymś wyjątkowym, bo w
przeciwieństwie do mang, jest kolorowy. Może Nihei nie jest
najlepszym kolorystą, wykonał swoją pracę porządnie, a zimna
paleta barw jest miłym dodatkiem pomagającym budować mroczny
klimat.
Nihei
nie tylko świetnie rysuje, ale też świetnie opowiada historię
tymi rysunkami. Narracja w Wolverine: Snikt!
jest o wiele lepsza niż w przeciętnym amerykańskim komiksie
superbohaterskim. Choć akcja pędzi do przodu, narracja pozwala
wybrzmieć poszczególnym scenom, a jednocześnie nie ma to
negatywnego wpływu na tempo historii, komiks czyta się
błyskawicznie. W ogóle sceny akcji są super zrobione, w bardzo
mangowym stylu, więc z ogromną przyjemnością śledzi się te
sekwencje obrazów.
Polskie
wydanie Wolverine: Snikt!
to ciekawy przypadek, bo to jeden z niewielu amerykańskich komiksów
wydanych w naszym kraju przez Waneko, wydawnictwo specjalizujące się
mangach. Muszę przyznać, że poradzili sobie z tym całkiem nieźle.
Komiks jest wydany na śliskim papierze i w miękkiej oprawie, co
zawsze jest spoko. Może to banał, ale tyle wychodzi w Polsce
komiksów w niepotrzebnej twardej oprawie, że miękka zawsze mnie
cieszy. W środku komiksu też wszystko trzyma poziom. Niektórzy
mogliby się przyczepić do nieprzetłumaczonych onomatopej, ale mi
one nie przeszkadzają. Ogólnie jest to tomik, który bez wstydu
można postawić na półce.
Wolverine: Snikt!
nie jest tak dobrym komiksem, jak inne dzieła Niheiego, ale nawet
słabszy komiks tego autora wciąż jest warty uwagi. Stylistyka
mrocznego science-fiction wyróżnia się na tle innych komiksów
superbohaterskich, rysunki Niheiego są niesamowicie dobre, a akcja
od samego początku wchodzi na najwyższe obroty i nie zwalnia tempa
aż do końca. Może nie jest to wybitne dzieło, które cokolwiek
zmieniło w gatunku, ale zdecydowanie jest to najlepszej jakości
czytadło na leniwe popołudnie.
Komiks do recenzji udostępniło wydawnictwo Waneko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz