W drugim tomie Giant Days życie głównych bohaterek, Susan, Esther i Daisy, toczy się dalej. Dziewczyny znowu pakują się w kłopoty i znowu mają problemy natury przeróżnej - od sercowych, po te związane z nauką. Tylko tyle i aż tyle.
Fabuła pisana przez Johna Allisona
utrzymuje konstrukcję znaną nam już z tomu pierwszego - nie ma
tu jakiejś większej historii; wydarzenia ze studenckiego życia
bohaterek po prostu się dzieją i wciąż bardzo dobrze się to
czyta. To czysta życióweczka klimatem trochę przypominająca,
pozwolę sobie powiedzieć, Anię z Zielonego Wzgórza - w życiach
Esther, Daisy i Susan czasem dzieją się mało przyjemne rzeczy, ale
mimo tego atmosfera komiksu cały czas jest lekka i ciepła. Może
dlatego, że perypetie dziewczyn są tak prawdziwe, że trafiają
prosto w serduszko, nawet jeśli ktoś nigdy nie znalazł się w
podobnej sytuacji. Giant Days wciąż
jest również komiksem bardzo zabawnym, humor Allisona jest giętki
i pozbawiony ostrych krawędzi, pasujący do klimatu serii.
Z czterech zeszytów składających się
na ten tom dwa narysowała Lissa Treima - rysowniczka z tomu
poprzedniego. Jej prace trzymają poziom, wciąż są śliczne.
Niestety, za rysunki w kolejnych dwóch zeszytach odpowiedzialna jest
Max Sarin i jest to wyraźny regres. Nie zrozumcie mnie źle, jej
kreska jest przyjemna dla oka, ale wypada blado w porównaniu z
kreską jej poprzedniczki, jest bardziej płaska i mniej ciekawa.
Kolory na rysunki obu pań nałożyła, znana nam już z tomu
pierwszego, Whitney Cogar, która, podobnie jak Lissa Treiman,
utrzymuje wysoki poziom.
Pierwszy tom Giant Days był bardzo
dobrym komiksem i taki jest też tom drugi. Seria trzyma poziom,
przygody Daisy, Susan i Esther wciąż bawią, a obrazujące je
rysunki wciąż cieszą oko, nawet pomimo niefortunnej zmiany
rysowniczki. Czytajcie Giant Days, bo to chyba najlepsza komiksowa
obyczajówka na rynku.
Mam taką samą opinię o zmianie rysownika. Może gdyby ta zmiana dokonała się z zeszytu na zeszyt to nie byłaby taka gryząca. Jednak taka zmiana stylu w obrębie jednego tomu mocno bije po oczach niestety.
OdpowiedzUsuń