sobota, 25 marca 2017

Kylo Ren z Narodu Ognia

jestem mistrzem fotoszopa
tekst zawiera spoilery

Przebudzenie Mocy było dokładnie tym, czego potrzebowała saga Star Wars. Fani starych filmów otrzymali nareszcie godną kontynuację, i mogą zapomnieć o żenujących prequelach, a również udało się przyciągnąć nowych widzów. Może i trzon fabuły to tylko Nowa Nadzieja na sterydach, ale celem Jar Jara Abramsa nie było opowiedzenie ciekawej historii od początku do końca, a jedynie jej rozpoczęcie. Przebudzenie Mocy przede wszystkim robi setup pod kolejne filmy i przedstawia nowych bohaterów, i, jejku jej, cóż to są za bohaterowie! Szturmowiec z ludzką twarzą, najprzystojniejszy pilot w galaktyce, kosmiczny Hitler, i najjaśniejszy punkt całego powrotu Gwiezdnych Wojen, best of the best, Kylo Ren!

W scenie otwierającej film dostajemy nowego Vadera. Wychodzi maderfaker cały na czarno, obowiązkowo w masce, zatrzymuje w locie pocisk z blastera, pokazując poziom Mocy jakiego jeszcze w filmach nie było, bezlitośnie morduje starca i wydaje rozkaz wymordowania całej wioski. Chwilę później, podczas przesłuchiwania Poe Damerona, znów pokazuje, że jest potężnym użytkownikiem Mocy. Jest zły, jest silny, i od początku wydaje się być badassem godnym Vadera. Nie niszczy tego nawet scena, w której próbuje pomiatać Huxem, a ten mu pyskuje, bo przecież w Nowej Nadziei generałowie Imperium też pyskowali Vaderowi, więc to tylko kolejne podobieństwo. Dopiero gdy Kylo dowiaduje się, że BB-8 uciekł z Jakku, pokazuje że nie jest swoim dziadkiem. Wtedy następuje pierwszy wybuch wściekłości, w akcie którego niszczy wszystko, co akurat ma pod ręką. To zachowanie mocno kontrastuje z opanowanym, zimnokrwistym Lordem Vaderem.

Dalej robi się naprawdę ciekawie. Snoke bez ceregieli stwierdza, że Kylo będzie musiał zabić swojego ojca, Hana Solo, na co Ren odpowiada „spoko, nie ma problemu”, ale jednak problem jest, bo wkrótce potem zwierza się masce Vadera, że wciąż czuje pociąg do światła, i prosi dziadka żeby jeszcze raz pokazał mu potęgę ciemnej strony. Waha się, nie jest jednoznacznie zły, wciąż szuka swojej drogi, i my już wiemy to, co za chwilę zostanie powiedziane. Nagle, jakoś w połowie filmu, podczas rozmowy z Rey, zdejmuje maskę. Boom! Kylo Ren nie jest czarną postacią pozbawioną twarzy, owianą tajemnicą i budzącą postrach w całej galaktyce. Jest normalnym kolesiem, który próbuje stać się taką figurą, jaką był jego przodek, ale boi się że nie podoła, że jest za słaby, i to czyni go o wiele bardziej ludzkim niż Vader. Jego wahanie, czy aby na pewno ciemna strona Mocy jest tą drogą, która jest dla niego odpowiednia, znika dopiero w scenie konfrontacji z Hanem Solo, co jest pięknie symbolizowane przez oświetlenie. W trakcie ich rozmowy światło po jednej stronie Kylo jest czerwone (jak miecze Sithów), a po drugiej niebieskie (jak miecze Jedi), ale na chwilę przed zamordowaniem Hana Solo kolor niebieski znika, i wszystko zostaje skąpane w czerwieni. Poprzez ojcobójstwo Kylo Ren ostatecznie stał się zły, choć dokonał tego ze łzami w oczach, więc zdecydowanie nie było mu łatwo podjąć tę decyzję. Rozdarcie emocjonalne tej postaci sprawia, że interesuje mnie on o wiele bardziej niż jednoznacznie dobra Reya czy Poe. Kylo jest zagubiony; rozgrywa się w nim walka jasnej i ciemnej strony; chciałby być następcą Vadera, ale sam najlepiej zdaje sobie sprawę z tego, że daleko mu do największego z Sithów. To jest zajebiste. Wszystkie te sprzeczne emocje i walka z własnymi ograniczeniami czynią go cholernie ciekawą postacią. 

W bardzo podobny sposób ciekawą postacią jest książę Zuko z serialu animowanego Avatar: The Last Airbender. Tak się składa, że emisja Avatara rozpoczęła się dziesięć lat przed premierą Przebudzenia Mocy, więc nie mogę nie odnosić wrażenia, że Zuko był w jakimś stopniu inspiracją dla Kylo Rena. Obaj są źli, choć mają co do tego wątpliwości, obaj nie panują nad emocjami, obaj chcą być kimś, kim nie są w stanie zostać, a finałowy pojedynek Kylo Rena z Rey nawet upodabnia go fizycznie do Zuko, bo po cięciu mieczem świetlnym przez twarz raczej zostanie blizna. Podobieństwa są ogromne, no i w sumie fajnie, Zuko jest zajebisty, ale po co mi druga taka sama postać? Dlatego mam nadzieję, że Kylo wyewoluuje w innym kierunku, a jest na to duża szansa, bo tam, gdzie Zuko miał dobrodusznego, zawsze służącego radą wujka Iroh, Kylo ma złego, ciągnącego go na ciemną stronę Snoke'a. Z pomocą wujka Zuko w końcu "nawrócił się", przyłączył do głównego bohatera, i pomógł mu pokonać Władcę Ognia. Mam nadzieję, że Kylo nie przypomni sobie, że jego idol pod koniec żywota również przeszedł na jasną stronę, bo jeśli nagle stwierdzi, że chce się przyłączyć do Reyi i reszty paczki, i razem z nimi pokonać Snoke'a, to będę bardzo zawiedziony. Zuko zrobił to dziesięć lat wcześniej i było fajnie, ale teraz chcę czegoś innego. Chciałbym, żeby pod wpływem Snoke'a Kylo jeszcze bardziej pogrążył się w ciemnej stronie Mocy, żeby jego wybuchy gniewu były bardziej gwałtowne - zamiast komputerów i ścian mógłby siekać np. szturmowców - może nawet mógłby zabić Snoke'a i zająć stołek największego złola.

Nie umiem się doczekać The Last Jedi. W jednej z ostatnich scen Przebudzenia Mocy Snoke stwierdził, że czas dokończyć szkolenie Kylo, więc będą się działy rzeczy. Pewnie dowiemy się też czegoś więcej o tajemniczych Rycerzach Ren, o których w Przebudzeniu pada tylko wzmianka. Kylo ma potencjał, aby nie tylko dorównać Vaderowi, ale go przewyższyć. Albo mógłby zrobić coś jeszcze innego, coś czego nikt się nie spodziewa. Niech tylko nie idzie przetartym szlakiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz