niedziela, 2 kwietnia 2017

Pierwszy Kryzys

fragment okładki


Nie jestem wielkim fanem superbohaterów. Jeszcze niedawno twierdziłem, że ich nawet nie lubię. Za to kocham komiksy, a nie można odmówić trykociarzom ważności w obrazkowym medium, więc co jakiś czas sięgam po komiks z tego nurtu, bo a nuż się do superbohaterów przekonam. I to działa. Nadal nie podoba mi się polityka Marvela i DC, a niektóre motywy uważam za okropnie durne („zabili mi rodziców, więc będę biegał po mieście w pelerynce i masce ze spiczastymi uszkami”), ale zdarzają się teksty kultury – nie tylko komiksy, bo seriale i gry też dają radę – traktujące o superbohaterach, które mi się podobają, i, ku mojemu zdumieniu, zalicza się do nich Kryzys na Nieskończonych Ziemiach.

Co jakiś czas w świecie DC (Marvela zresztą również) ma miejsce jakieś ogromne wydarzenie, które wstrząsa całym uniwersum i zmienia status quo, a po jego zakończeniu wydawnictwo może wyzerować numeracje swoich komiksów i znów rzucić pierwsze numery różnych serii do sklepów. Obecnie ma to miejsce głównie dlatego, że „jedynki” dobrze się sprzedają, ale pierwsze takie przedsięwzięcie miało o wiele większe znaczenie. Otóż w uniwersum DC panował wówczas okropny bałagan, po przeróżnych wszechświatach pałętała się masa postaci, i ktoś musiał w końcu to wszystko uporządkować. Dokładnie to robi napisany przez Marva Wolfmana Kryzys na Nieskończonych Ziemiach; zbiera cały ten chaos do kupy, pozbywa się niepotrzebnych postaci, i pozwala na świeży start zarówno scenarzystom, jak i czytelnikom, którzy w zbyt już skomplikowanym świecie DC mogli się po prostu zgubić.

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron traktowałem ten komiks jak ciekawostkę historyczną. Kamień milowy w gatunku, pierwszy z wielu Kryzysów nękających superbohaterów do dziś, coś, co po prostu wypada znać, ale niekoniecznie musi się w dzisiejszych czasach podobać. I nie żebym się nie starał, ale naprawdę potrzeba dużo dobrej woli żeby Kryzys na Nieskończonych Ziemiach się spodobał, bo został wydany w latach osiemdziesiątych, i czuć to na każdej stronie. A komiksy amerykańskie w latach osiemdziesiątych, i w ogóle w dwudziestym wieku, a już szczególnie te superbohaterskie, były strasznie paździerzowe. Idiotyczne dialogi, nieudolna ekspozycja, wszechobecny trzecioosobowy narrator, który, przepraszam, pierdoli trzy po trzy, bohaterowie, dla których najlepszą solucją na każdy problem jest walnięcie w ów problem laserem. Tak, to wszystko tu jest, pierwszy Kryzys to bardzo głębokie lata osiemdziesiąte. Mimo tego, po stu kilku stronach zorientowałem się, że się wciągnąłem w tę mimo wszystko prostą historię.

No bo jest sobie koleś, nie? I zbiera bohaterów, bo wszystkie równoległe wszechświaty umierają, a koleś ma plan żeby to powstrzymać. Jest też zły koleś, który to spowodował, i w miarę jak wszechświaty umierają to on staje się coraz silniejszy. Tak w skrócie. Do tego jakieś prywatne dramy, zgony, i smuteczki, których nie da się za bardzo brać na poważnie przez to, o czym mówiłem w poprzednim akapicie. A jednak w pewnym momencie zaczął mi się ten komiks naprawdę podobać. To w końcu opowieść na absolutnie epicką skalę, w której toczy się walka o losy nie jakiegoś tam świata, ale wszystkich światów, a w ówczesnym multiwersum DC była ich nieskończona ilość (tak, tytuł Kryzys na Nieskończonych Ziemiach należy rozumieć dosłownie). No i dobra, to nadal jest historia, w której finale [trochę spoiler] Superman daje głównemu złemu takiego luja, że ten eksploduje [koniec spoilera], ale jest po prostu fajna, goddammit! Skala wydarzeń jest absolutna, pojawiają się tu wszyscy bohaterowie wydawnictwa, a nawet więcej, i, jeśli przymknąć oko na ściany niepotrzebnego tekstu, poszczególne wątki są tutaj bardzo sprawnie poprowadzone. Zaryzykuję stwierdzenie że całkiem przyjemnie się to czyta. No i fajnie zobaczyć, że gdy przyjdzie co do czego, Batman jest tylko bezużytecznym, pozbawionym mocy frajerem w kostiumie.

Mówiąc o rysunkach George'a Pereza znów muszę się przyczepić okresu, w którym Kryzys powstał. Amerykańskie komiksy w dwudziestym wieku w większości były paskudne, i omawiany przeze mnie tytuł nie jest wyjątkiem. Oczywiście, że rysunki są tutaj brzydkie, przy czym zaznaczam, że to bardzo subiektywna opinia. Oczywiście, że kostiumy bohaterów często bardziej przypominają body painting niż ubrania, co swoje kuriozum osiąga w zbroi Cyborga, na której zaznaczony jest każdy mięsień. Oczywiście, że Superman ma swój pojedynczy, opadający na czoło loczek (<3), a bohaterowie drugo- i trzecioplanowi to zgraja najgłupiej wyglądających postaci jakie widziałem. Jednak, abstrahując od tego estetycznego piekiełka, muszę przyznać, że ilustracje w Kryzysie bardzo kompetentnie opowiadają historię. Narracja jest tutaj zaskakująco dobra, sceny są rozrysowane w ciekawy sposób, brak tutaj częstego we współczesnych komiksach superbohaterskich uczucia pośpiechu, i nawet zdarzają się sekwencje po prostu fenomenalne, jak np. [trochę spoiler, chociaż w sumie to jest na okładce] śmierć Supergirl [koniec spoilera].

Generalnie Kryzys na Nieskończonych Ziemiach jest spoko, co nie? Ważna pozycja w historii amerykańskiego komiksu mainstreamowego, której wpływ widać do dziś, a do tego, pod grubą warstwą eightiesowego paździerzu, zaskakująco interesująca, napakowana akcją opowieść o superbohaterach robiących to, co superbohaterowie robią najlepiej: ratujących świat(y). No i niezmiernie zabawnym znajduję fakt, że w historii o totalnej zagładzie całego multiwersum swój własny, mały wątek dostał Wildcat (stary bokser przebrany za kota).

2 komentarze:

  1. Zaczęłam czytać Twojego bloga przez Mistycyzm Popkulturowy i nie żałuje. Co więcej, kolejne notki zaciekawiły mnie do stopnia w którym piszę komentarz, a to sporo :D. DC znam w sumie tylko z animacji batmana (i filmów z tej serii ale moim zdaniem każdy jest z innej beczki więc na razie traktuje je jak fanfiki - czas pokarze która wersja będzie ostateczna), ale coraz bardziej nabieram ochoty by sięgnąć po komiksy. Swoją drogą, komiksu nie-super-bohaterskiego w zasadzie nie znam (nie licząc mangi). Za bardzo kocham te lateksową tandetę i herosów w pelerynkach. Ale jako dziecko lat 80'tych czuje się usprawiedliwiona :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że ktoś to czyta :) Moja wiedza o DC też jest niewielka, czytałem dosłownie kilka komiksów, ale powoli się w to wydawnictwo zagłębiam, i pewnie jeszcze niejedna notka o ich komiksach się tu pojawi :D A w komiksie nie-super-bohaterskim dzieją się bardzo ciekawe rzeczy, np. wydawnictwo Image wydaje dobre serie, na polskim rynku też można znaleźć wiele ciekawych pozycji. Zachęcam do sięgnięcia po komiksy Tomasza Grządzieli, gość jest genialny.

      Usuń