Opowiem wam dzisiaj czemu powinniście
zagrać w Hyper Light Drifter, ale zanim zacznę mówić o samej
grze, wypada powiedzieć kilka słów o jej twórcy. Alex Preston od
zawsze ma poważne problemy ze zdrowiem, od wrodzonej wady serca
zaczynając, po mnogość problemów z układem odpornościowym i
trawiennym, przez co często ląduje w szpitalu w stanie bliskim
śmierci. W sercu ma rozrusznik i sztuczną zastawkę, przez co co
pół roku chodzi do kardiologa na kontrolę, i stąd właśnie
wzięła się nazwa jego studia, Heart Machine, a zmaganie się z
chorobą zainspirowało jego debiutancką grę. Nie jest to jednak
„gra-przeżycie” czy „niegra”, jak wiele popularnych
produkcji w ostatnich latach. Hyper Light Drifter to pełnokrwista
gra akcji w stylu wczesnych lat dziewięćdziesiątych.
Główny bohater jest Drifterem,
poszukiwaczem zaginionej wiedzy i starożytnych technologii.
Pokasłując krwią co kilka kroków przemierza świat w poszukiwaniu
lekarstwa na dręczącą go chorobę. Musimy się tego albo domyśleć,
albo wyczytać w internetach, bo HLD jest cudowną grą, która
niewiele mówi wprost, sporo zostawia wyobraźni graczy, i opowiada
swoją historię w sposób, na jaki tylko gry mogą sobie pozwolić.
Kilka niejasnych informacji dostajemy w filmiku otwierającym grę, a
później to już samo mięcho dla fanów snucia teorii i
analizowania każdego piksela, bo dużą część historii opowiada
otoczenie. Na podstawie rozrzuconych po lokacjach rzeczy, takich jak
trupy, większe trupy, czy pozostałości po bitwach, musimy się
domyślić co tam zaszło, i jest to o wiele bardziej
satysfakcjonujące niż po prostu eNPeC wyjaśniający całą
historię. W ogóle w HLD nie pada ani jedna linijka dialogu, choć
czasem eNPeCe coś mówią. Gra sprytnie korzysta tutaj z poetyki
komiksu, i zamiast tekstu wykorzystuje sekwencje obrazów w
prostokątnych dymkach aby coś powiedzieć. Dla naprawdę
dociekliwych graczy znajdzie się jednak słowo pisane. Na sprytnie
ukrytych w świecie gry kamiennych płytach, zapisane specjalnym
alfabetem, który trzeba sobie rozszyfrować. Hyper Light Drifter
opowiada swoją historię w jeszcze bardziej enigmatyczny sposób niż
seria Souls, i to jest piękne. Ten sposób narracji wymaga od gracza
zaangażowania, czym w pełni wykorzystuje możliwości
interaktywnego medium, a to o wiele ciekawsze niż tony ekspozycji
fabularnej w niekończących się dialogach i przerywnikach
filmowych. Nie chcę powiedzieć, że polegające głównie na
czytaniu cRPGi, czy gry „filmowe” są słabe, bo np. The Last of
Us jest zajebiste, ale cały swój główny wątek podaje na tacy. W
dobie rozleniwienia graczy i gier, które można przejść mashując
przyciski z zamkniętymi oczami, niesamowicie przyjemna i
satysfakcjonująca jest gra, w której nawet żeby poznać fabułę
trzeba się wysilić.
Trzeba się wysilić jeszcze bardziej,
żeby w ogóle HLD przejść, bo jest to gra trudna. Preston
twierdzi, że główną inspiracją były dla niego The Legend of
Zelda: A Link to the Past i pierwsze Diablo. W żadną z nich nie
grałem (a Diablo 3 jest nudne!!1!one), ale na pierwszy rzut oka HLD
bardziej się skłania w stronę Zeldy, bo gra jest dwuwymiarowa, a
akcję obserwujemy z góry. Podczas swoich poszukiwań Drifter trafia
do miasta, z którego może wyjść do czterech krain, a tam są
pełne przeciwników dungeony, pierdyliard sekretów i znajdziek, i
boss czekający na końcu każdej krainy. Retro feeling is strong in this one. I, oesu, jak to wszystko
jest świetnie zaprojektowane! Nieskomplikowana, ale wymagająca
mechanika walki, polegająca na precyzyjnym dashowaniu, i
naprzemiennym wykorzystywaniu broni białej i palnej działa
perfekcyjnie, i trochę daje mi Souls vibes, bo wymaga ciągłej
ostrożności i skupienia, ale zawsze jest sprawiedliwa, więc za
każdą śmierć gracz sam jest sobie winien. A ginie się często,
bo HLD może i jest sprawiedliwe, ale też surowe, więc za każdy
błąd gracza czeka kara, co już w trybie standard (tutejszy normal)
sprawia, że gra jest bardzo przyjemna i satysfakcjonująca, ale
prawdziwa zabawa zaczyna się na New Game +. Pierwszy raz od bardzo
dawna biłem bossa przez dwie godziny, nie chcąc odpuścić, dopóki
się nie udało.
Do ery 16-bitów Hyper Light Drifter
odwołuje się nie tylko gameplayem, ale też stylistyką. Grafika to
śliczny, kolorowy pixelart, a muzykę skomponował Richard
„Disasterpeace” Vreeland, znany fanom gier indie z kultowego już
Feza. Muszę przyznać, że oprawa audiowizualna była jedną z
rzeczy, które przyciągnęły mnie do tej produkcji, bo jest
przepiękna. Nie mogę się napatrzeć na te pikselkowe tła, design
w klimacie sci-fi nawiązującym trochę do filmów Studia Ghibli
(Nausicaa i Laputa) robi ogromne wrażenie, a muzyka Disasterpeace'a
to jakość sama w sobie. No i animacja śmiga w płynnych
sześćdziesięciu klatkach na sekundę (po aktualizacji 1.03), a to
w grze akcji jest ważne. Niestety, technikalia nie są idealne, bo
HLD ma problem z wyświetlaniem filmików, i próbując wyświetlić
zarówno intro jak i outro gra mi się zawiesiła. Aby to naprawić
trzeba było tylko zastosować najprostszą informatyczną sztuczkę,
czyli wyłączyć i włączyć aplikację - nawet nie musiałem
resetować konsoli - ale aby obejrzeć filmik kończący musiałem
pokonać ostatniego bossa po raz drugi, bo checkpoint był przed
walką. Jest to mały błąd nie rzutujący za bardzo na odbiór
całości (walka z ostatnim bossem jest zajebista, dajcie mi
go nawet dziesięć razy), ale niestety jest obecny.
Hyper Light Drifter urwało mi głowę.
Uwielbiam gry, w które się gra, a dzieło Alexa Prestona i studia
Heart Machine jest dokładnie taką grą; wymaga dużo zaangażowania,
ale daje za nie jeszcze więcej satysfakcji. Jest też bardzo
osobistą historią o zmaganiu się z chorobą pod przykrywką
bajkowego sci-fi w stylu wczesnych filmów Miyazakiego, która
wykorzystuje bardzo grową narrację i nie mówi wszystkiego wprost.
Chciałbym, żeby jak najwięcej osób w HLD zagrało, co nie powinno
być trudne, bo gra wyszła na PeCety, PS4 i X1, i nawet tę dziwną
konsolkę z androidem, o której nikt już nie pamięta (Ouya).
Zagrajcie, a później powiedzcie znajomym żeby zagrali, bo warto
jak cholera.
PS. Przy okazji chciałbym polecić
podcast Inside Baseball, z którego dowiedziałem się o istnieniu
Hyper Light Drifter.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz