fragment okładki, całość tutaj |
Lubię komiksy frankofońskie. Zdecydowanie nie jestem ekspertem, ale lubię, zwłaszcza te starsze. Wiele dobrego słyszałem o rzekomo klasycznej serii Hugo autorstwa Bernarda „Bedu” Dumont, polecali mi ją znajomi, a komiksiarze, których szanuję, wypowiadali się o niej pozytywnie w mediach społecznościowych. I wiecie co? Hugo to gówno. Będę marudził.
Hugo to składająca się z pięciu
albumów seria fantasy dla dzieci, i, na macki Cthulhu, dlaczego ktoś
miałby tak krzywdzić swoje dziecko? Czytanie tego to koszmar, na
który składa się wiele różnych aspektów koszmaru. Zacznę od
najbardziej koszmarnego z nich wszystkich, czyli tytułowego
bohatera. Hugo jest trubadurem, który podróżuje po świecie i
przeżywa różne przygody. Bycie trubadurem przejawia się tym, że
ma przy sobie lutnię. Robi z niej użytek dosłownie na dwóch
kadrach, z czego aż na jednym śpiewa. Dwa kadry na pięć albumów.
Trubadur. Aha. Oczywiście to nie jest jego największy problem, to
zaledwie detal. Najgorszym w Hugo jest jego przekonanie, że
najlepszym rozwiązaniem każdego problemu są przemoc i agresja.
Przez większość czasu zachowuje się jak wredny buc, kiedy tylko
może używa siły, aby coś osiągnąć, a jak nie może, to się
wścieka. [spoiler] Jest scena, w której bohaterowie spotykają
stwory odzwierciedlające to, co dzieje się w ich umysłach.
Przybierają one formy lewitujących głów, których języki
układają się różne symbole. Stwór, na którego patrzy Hugo,
pokazuje swastykę. [koniec spoilera] Biorąc pod uwagę zachowanie
tej postaci, ja interpretuję to jako jawną sugestię, że Hugo jest
naziolem. Nie no, fajny bohater w komiksie dla dzieciaków. A są
jeszcze jego towarzysze! Hugonowi od początku towarzyszy pozbawiony
charakteru i wyzuty z emocji niedźwiedź Biskoto, który służy
jako rozwiązanie siłowe w sytuacjach, gdy Hugo jest za słaby.
Później do drużyny dołącza też Narcyz, Los Hugo. No wiecie,
Los, takie małe, zielone, latające, mówi z wstawkami z włoskiego.
Nie, to nie ma sensu (jak wiele rzeczy w tym komiksie), nigdy nie
dowiadujemy się czym i dlaczego właściwie jest Los, ale Narcyz
jest chyba jedyną postacią, której zachowanie jest w miarę
rozsądne i sensowne, co trochę go ratuje. Z doskoku do składu
dołącza też wróżka Śliweczka, która zawsze pojawia się
znikąd, i, na piórko w kapeluszu mistrza Jaskra, jaka ta postać
jest problematyczna. Do końca nie wiadomo co właściwie oznacza, że
Śliweczka jest „wróżką”, nie wiemy jakie ma moce i
możliwości, ani do czego jest zdolna. Stwarza to problem z budowaniem
napięcia, bo nie wiadomo, czy niebezpieczna sytuacja faktycznie jest
niebezpieczna, czy Śliweczka może po prostu pstryknąć palcami i
wszystkich uratować. Jest to też jedyna istotna postać kobieca,
więc oczywiście jest love interest Hugona. Tylko Hugo nic z tym nie
robi, a sama Śliweczka nie sprawia wrażenia zainteresowanej, ale
oczywiście narracja czasem próbuje sugerować czytelnikowi, że ci
dwoje powinni być razem, bo to przecież główny bohater i jedyna
bohaterka. Co więcej, mimo braku jakiejkolwiek relacji między nimi,
Hugo irytuje się, gdy Śliweczka przejawia jakieś uczucia do
Narcyza. Bo przecież ona mu się należy jako głównemu bohaterowi,
nie?
Tych czworo postaci przeżywa razem
różne przygody. Każdy z pięciu albumów to osobna historia, i
żaden nie ma najmniejszego sensu. Wydarzenia dzieją się bez
wyraźnego ciągu przyczynowo-skutkowego, bohaterowie mówią i robią
rzeczy całkiem irracjonalne, ale wyraźnie służące popchnięciu
fabuły do przodu, ulubionym rozwiązaniem fabularnym autora jest
deus ex machina, a efektem tego wszystkiego jest okropnie
niesatysfakcjonująca lektura. Oczywiście nie tylko fabuły nie mają
sensu, bo świat przedstawiony też się kupy nie trzyma. Np. taki
Biskoto. Biskoto nie potrafi mówić. No logiczne, jest
niedźwiedziem, niedźwiedzie nie mówią. Ale już w pierwszym
albumie bohaterowie spotykają warzywa, które nie tylko mówią, ale
też toczą wojnę z owadami. To oczywiście pierdoła i się
czepiam, ale już wszechobecne mutanty pierdołą nie są, i
strasznie obrzydzały mi czytanie tego już wystarczająco miernego
komiksu. Otóż na kartach Hugo pojawia się mnóstwo stworów/rzeczy,
które służą jakiemuś zadaniu. Np. potwór, który zamiast
tułowia ma klatkę, jest chodzącym więzieniem itp. Moimi
ulubieńcami (not) są przeznaczone do batalii dziwadła, będące
wierzchowcem i jeźdźcem jednocześnie (literalnie jeździec wyrasta
z grzbietu wierzchowca), mające wystające z głów katapulty, i skurzaste
zbiorniki na pociski po bokach. Owszem, ma to jakieś zastosowanie w bitwie,
ale jak ta istota żyje? Jak je, to robi to paszczą wierzchowca, czy
ustami jeźdźca? Czy wystająca z głowy katapulta nie przeszkadza w
życiu codziennym? I nawet nie chcę się zastanawiać, jak te stwory
się rozmnażają. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo takich
potworków jest masa, i wszystkie wyglądają jak twór chorego
umysłu zafascynowanego militarnym wykorzystaniem modyfikacji genetycznych.
A jednak, pani tłumacząca komiks z
francuskiego uznała, że nie jest on wystarczająco zły, i
postanowiła go dobić. Nie czytałem oryginału (a nawet jakbym
czytał, to niewiele by mi to dało, bo nie znam języka), więc nie
jestem w stanie porównać z nim polskiego wydania, i nie wiem na ile
okropne dialogi są winą autora, a na ile tłumaczki, ale czytałem
(w internecie czytałem, więc musi być prawdą!), że polskie
wydanie zostało mocno przefajnowane. I jest to bardzo bolesne, bo
obok języka stylizowanego na archaiczny są tu odzywki w stylu „tępe
dzidy!”. No i te wszechobecne, cholerne zdrobnienia. Np. Hugo
zwraca się do Biskota per „Spaślaczku”. Nie brzmi mi to jak
przyjacielska ksywka, a nawet sugeruje trochę inną relację.
Przypominam, że są to mały chłopiec i cholerny niedźwiedź.
To tylko przykład jednego z wielu zdrobnień pojawiających się w
dialogach Hugo, a każde z nich jest irytujące jak kamień w bucie.
Chciałbym powiedzieć o tym komiksie
coś dobrego, i przez chwilę rozważałem pochwalenie rysunków, ale
jednak nie. Ilustracje może stylistycznie dają radę (jak na
frankofona dla dzieci), ale design przegrywa wszystko (wspomniane
wyżej mutanty), a nieschodzący z twarzy tytułowego bohatera chytry uśmieszek sprawia, że gnojek jest jeszcze bardziej irytujący. Nie potrafię powiedzieć o Hugo nic dobrego, a czytanie tego potworka sprawiało mi niemal fizyczny ból. Przed lekturą spotykałem się z samymi pozytywnymi opiniami o tej serii, i teraz nie mam pojęcia skąd się wzięły, bo komiks jest po prostu okropny.
Bardzo ciekawa opinia i choć się z nią nie zgadzam, to szanuję.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o mnie, czytałem ten komiks po raz pierwszy mając 15 lat (wyd. Orbita). Wtedy bardzo mi się podobał. Po wielu latach znów wróciłem do Hugo (znaczy teraz) i... To już zwyczajnie nie to samo. Zwykły komiks dla dzieci. Cóż, czasem tak to bywa. ;-)
Uważam, że nawet "zwykły komiks dla dzieci" powinien być atrakcyjny również dla starszego odbiorcy, vide Łauma i Kościsko Karola Kalinowskiego. A Hugo strasznie zawodzi :/
Usuń