sobota, 8 lipca 2017

Hugo

fragment okładki, całość tutaj

Lubię komiksy frankofońskie. Zdecydowanie nie jestem ekspertem, ale lubię, zwłaszcza te starsze. Wiele dobrego słyszałem o rzekomo klasycznej serii Hugo autorstwa Bernarda „Bedu” Dumont, polecali mi ją znajomi, a komiksiarze, których szanuję, wypowiadali się o niej pozytywnie w mediach społecznościowych. I wiecie co? Hugo to gówno. Będę marudził.

Hugo to składająca się z pięciu albumów seria fantasy dla dzieci, i, na macki Cthulhu, dlaczego ktoś miałby tak krzywdzić swoje dziecko? Czytanie tego to koszmar, na który składa się wiele różnych aspektów koszmaru. Zacznę od najbardziej koszmarnego z nich wszystkich, czyli tytułowego bohatera. Hugo jest trubadurem, który podróżuje po świecie i przeżywa różne przygody. Bycie trubadurem przejawia się tym, że ma przy sobie lutnię. Robi z niej użytek dosłownie na dwóch kadrach, z czego aż na jednym śpiewa. Dwa kadry na pięć albumów. Trubadur. Aha. Oczywiście to nie jest jego największy problem, to zaledwie detal. Najgorszym w Hugo jest jego przekonanie, że najlepszym rozwiązaniem każdego problemu są przemoc i agresja. Przez większość czasu zachowuje się jak wredny buc, kiedy tylko może używa siły, aby coś osiągnąć, a jak nie może, to się wścieka. [spoiler] Jest scena, w której bohaterowie spotykają stwory odzwierciedlające to, co dzieje się w ich umysłach. Przybierają one formy lewitujących głów, których języki układają się różne symbole. Stwór, na którego patrzy Hugo, pokazuje swastykę. [koniec spoilera] Biorąc pod uwagę zachowanie tej postaci, ja interpretuję to jako jawną sugestię, że Hugo jest naziolem. Nie no, fajny bohater w komiksie dla dzieciaków. A są jeszcze jego towarzysze! Hugonowi od początku towarzyszy pozbawiony charakteru i wyzuty z emocji niedźwiedź Biskoto, który służy jako rozwiązanie siłowe w sytuacjach, gdy Hugo jest za słaby. Później do drużyny dołącza też Narcyz, Los Hugo. No wiecie, Los, takie małe, zielone, latające, mówi z wstawkami z włoskiego. Nie, to nie ma sensu (jak wiele rzeczy w tym komiksie), nigdy nie dowiadujemy się czym i dlaczego właściwie jest Los, ale Narcyz jest chyba jedyną postacią, której zachowanie jest w miarę rozsądne i sensowne, co trochę go ratuje. Z doskoku do składu dołącza też wróżka Śliweczka, która zawsze pojawia się znikąd, i, na piórko w kapeluszu mistrza Jaskra, jaka ta postać jest problematyczna. Do końca nie wiadomo co właściwie oznacza, że Śliweczka jest „wróżką”, nie wiemy jakie ma moce i możliwości, ani do czego jest zdolna. Stwarza to problem z budowaniem napięcia, bo nie wiadomo, czy niebezpieczna sytuacja faktycznie jest niebezpieczna, czy Śliweczka może po prostu pstryknąć palcami i wszystkich uratować. Jest to też jedyna istotna postać kobieca, więc oczywiście jest love interest Hugona. Tylko Hugo nic z tym nie robi, a sama Śliweczka nie sprawia wrażenia zainteresowanej, ale oczywiście narracja czasem próbuje sugerować czytelnikowi, że ci dwoje powinni być razem, bo to przecież główny bohater i jedyna bohaterka. Co więcej, mimo braku jakiejkolwiek relacji między nimi, Hugo irytuje się, gdy Śliweczka przejawia jakieś uczucia do Narcyza. Bo przecież ona mu się należy jako głównemu bohaterowi, nie?

Tych czworo postaci przeżywa razem różne przygody. Każdy z pięciu albumów to osobna historia, i żaden nie ma najmniejszego sensu. Wydarzenia dzieją się bez wyraźnego ciągu przyczynowo-skutkowego, bohaterowie mówią i robią rzeczy całkiem irracjonalne, ale wyraźnie służące popchnięciu fabuły do przodu, ulubionym rozwiązaniem fabularnym autora jest deus ex machina, a efektem tego wszystkiego jest okropnie niesatysfakcjonująca lektura. Oczywiście nie tylko fabuły nie mają sensu, bo świat przedstawiony też się kupy nie trzyma. Np. taki Biskoto. Biskoto nie potrafi mówić. No logiczne, jest niedźwiedziem, niedźwiedzie nie mówią. Ale już w pierwszym albumie bohaterowie spotykają warzywa, które nie tylko mówią, ale też toczą wojnę z owadami. To oczywiście pierdoła i się czepiam, ale już wszechobecne mutanty pierdołą nie są, i strasznie obrzydzały mi czytanie tego już wystarczająco miernego komiksu. Otóż na kartach Hugo pojawia się mnóstwo stworów/rzeczy, które służą jakiemuś zadaniu. Np. potwór, który zamiast tułowia ma klatkę, jest chodzącym więzieniem itp. Moimi ulubieńcami (not) są przeznaczone do batalii dziwadła, będące wierzchowcem i jeźdźcem jednocześnie (literalnie jeździec wyrasta z grzbietu wierzchowca), mające wystające z głów katapulty, i skurzaste zbiorniki na pociski po bokach. Owszem, ma to jakieś zastosowanie w bitwie, ale jak ta istota żyje? Jak je, to robi to paszczą wierzchowca, czy ustami jeźdźca? Czy wystająca z głowy katapulta nie przeszkadza w życiu codziennym? I nawet nie chcę się zastanawiać, jak te stwory się rozmnażają. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo takich potworków jest masa, i wszystkie wyglądają jak twór chorego umysłu zafascynowanego militarnym wykorzystaniem modyfikacji genetycznych.

A jednak, pani tłumacząca komiks z francuskiego uznała, że nie jest on wystarczająco zły, i postanowiła go dobić. Nie czytałem oryginału (a nawet jakbym czytał, to niewiele by mi to dało, bo nie znam języka), więc nie jestem w stanie porównać z nim polskiego wydania, i nie wiem na ile okropne dialogi są winą autora, a na ile tłumaczki, ale czytałem (w internecie czytałem, więc musi być prawdą!), że polskie wydanie zostało mocno przefajnowane. I jest to bardzo bolesne, bo obok języka stylizowanego na archaiczny są tu odzywki w stylu „tępe dzidy!”. No i te wszechobecne, cholerne zdrobnienia. Np. Hugo zwraca się do Biskota per „Spaślaczku”. Nie brzmi mi to jak przyjacielska ksywka, a nawet sugeruje trochę inną relację. Przypominam, że są to mały chłopiec i cholerny niedźwiedź. To tylko przykład jednego z wielu zdrobnień pojawiających się w dialogach Hugo, a każde z nich jest irytujące jak kamień w bucie.

Chciałbym powiedzieć o tym komiksie coś dobrego, i przez chwilę rozważałem pochwalenie rysunków, ale jednak nie. Ilustracje może stylistycznie dają radę (jak na frankofona dla dzieci), ale design przegrywa wszystko (wspomniane wyżej mutanty), a nieschodzący z twarzy tytułowego bohatera chytry uśmieszek sprawia, że gnojek jest jeszcze bardziej irytujący. Nie potrafię powiedzieć o Hugo nic dobrego, a czytanie tego potworka sprawiało mi niemal fizyczny ból. Przed lekturą spotykałem się z samymi pozytywnymi opiniami o tej serii, i teraz nie mam pojęcia skąd się wzięły, bo komiks jest po prostu okropny. 

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa opinia i choć się z nią nie zgadzam, to szanuję.
    Jeśli chodzi o mnie, czytałem ten komiks po raz pierwszy mając 15 lat (wyd. Orbita). Wtedy bardzo mi się podobał. Po wielu latach znów wróciłem do Hugo (znaczy teraz) i... To już zwyczajnie nie to samo. Zwykły komiks dla dzieci. Cóż, czasem tak to bywa. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że nawet "zwykły komiks dla dzieci" powinien być atrakcyjny również dla starszego odbiorcy, vide Łauma i Kościsko Karola Kalinowskiego. A Hugo strasznie zawodzi :/

      Usuń