sobota, 4 marca 2017

Nie tylko nostalgia


tekst zawiera spoilery

Często, czy to na innych blogach, czy w rozmowach ze znajomymi, spotykam się z opinią, że Stranger Things „żeruje na nostalgii”. Nie zgadzam się. Owszem, serial braci Duffer jest usiany mniej lub bardziej oczywistymi nawiązaniami to filmów z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, ale nie jest jedynie rip offem klasyków, do których tęsknią współcześni trzydziestolatkowie, i jak najbardziej sprawdza się jako autonomiczne dzieło. Sam bardzo lubię Stranger Things, a nostalgiczny aspekt tej serii w ogóle na mnie nie działa, bo urodziłem się pod koniec lat dziewięćdziesiątych i wielu klasycznych filmów do których serial się odwołuje nawet nie widziałem, a tych co widziałem nie pamiętam zbyt dobrze. Za to działa cała reszta.

Bohaterowie są perfekcyjni. Na pierwszym planie błyszczy grupa przeuroczych dzieciaków, ale format telewizyjny pozwolił twórcom na rozwinięcie również starszych bohaterów, i to jest zajebiste! Hopper jest genialny. Rzadko jest okazja, żeby zobaczyć policjanta, który nie tylko nie przeszkadza, ale faktycznie coś robi w fabule. Reszta dorosłych również jest świetna, bo są postaciami z krwi i kości, a nie tylko tłem dla przygód młodzieży. Oprócz dzieci i dorosłych jest tu również grupa nastolatków przeżywających pierwsze, licealne miłości. No i same dzieciaki są fenomenalne, banda młodocianych nerdów kłócących się o szczegóły ze świata Tolkiena i spędzających godziny na graniu w DeDeki poruszyła moje serce. Każda grupa wiekowa prowadzi swoje własne dochodzenie w sprawie zaginięcia jednego z dzieciaków, i, uwaga, każde z tych dochodzeń jest istotne. Bohaterowie nie płyną biernie z prądem opowiadanej historii, ale mają realny wpływ na wydarzenia. Wydarzenia również mają wpływ na bohaterów, którzy zmieniają się, ewoluują na przestrzeni serii. I wszyscy są głębocy, nie ma tu „czyjejś mamy”, o której można powiedzieć tylko tyle że jest czyjąś mamą, każda postać ma jakieś cechy i emocje. Niesamowicie mi się podoba, że dzięki bohaterom reprezentującym trzy grupy wiekowe, dzieci-nastolatkowie-dorośli, każdy widz znajdzie swojego ulubieńca, kogoś z kim będzie mógł się utożsamiać. Warto też wspomnieć o aktorstwie, bo Stranger Things udowodniło że dzieci naprawdę potrafią grać. Ani na chwilę nie zwątpiłem, że Mike i spółka to nie mająca pojęcia o internecie i smartfonach paczka dzieciaków z lat osiemdziesiątych, a przecież najstarszy z tych aktorów ma zaledwie piętnaście lat! A najjaśniejszą gwiazdą z obsady zdecydowanie jest Millie Bobby Brown, która wprost rzuciła mnie na kolana. Rola trzymanego przez całe życie w laboratorium dziecka/eksperymentu nie jest łatwa, a ta trzynastoletnia dziewczynka jak najbardziej sprostała wyzwaniu. Widzisz to, polska telewizjo? Tak to się robi!

Klimat! Dzięki fenomenalnej oprawie audio-wizualnej Stranger Things wspaniale oddaje ducha lat osiemdziesiątych. Serial został nakręcony nowoczesnymi kamerami, ale obraz został przepuszczony przez filtr przypominający taśmy filmowe firmy Kodak używane w w tamtych czasach, a dopełnia go ambientowa muzyka, która również ma swoją genezę w tamtym okresie. Bracia Duffer zabrali widzów na niezwykle wiarygodną wycieczkę po przedostatniej dekadzie dwudziestego wieku, a w niewielu seriach telewizyjnych możemy zaobserwować taką pieczołowitość w budowaniu atmosfery, więc mają mój respekt.

Nie sposób nie docenić też faktu, że Stranger Things ma zakończenie. W tłumie seriali, których pierwszy sezon kończy się w trakcie opowiadanej historii, lub w ogóle najlepiej cliffhangerem, zakończenie hitu Netflixa jest niesamowicie satysfakcjonujące. Oczywiście zostało kilka otwartych furtek dla drugiego sezonu, ale główny wątek został rozwiązany, Will Byers odnaleziony a potwór pokonany (przynajmniej chwilowo), dzięki czemu oczekiwanie na ciąg dalszy nie jest aż tak bolesne (bądź przeklęta, Serio Niefortunnych Zdarzeń!).

Stranger Things jest zajebiste. Bracia Duffer chcieli wrócić do kina przygodowego i horroru sprzed trzydziestu lat, i zrobili to idealnie, a że przy okazji nie wprowadzili żadnej nowej jakości w serialach telewizyjnych to trudno, nie to było ich celem. Jak ktoś powie że Stranger Things to tylko „nostalgia porn” to nie będę gryzł i kopał, bo głupie normy społeczne (i prawo), ale spojrzę z dezaprobatą, a nawet oburzeniem!

3 komentarze:

  1. Jest coś w tym Stranger Things, może fakt, że owszem łechce tą nostalgię (wiekowo się łapię). Robi to jakoś tak nienachalnie, że działa to pozytywnie, robi ciepło i milusio, a oprócz tego ma i swoją wartość dodatnią, nie tylko tą nostalgię, w przeciwieństwie to pustego, "bezdusznego" Przebudzenia Mocy, które bym najchętniej zdelegalizował. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mamy mały dysonans, bo ja Przebudzenie Mocy wprost uwielbiam. Może główny wątek fabularny to tylko remix Nowej Nadziei, ale cała reszta jest świetna, z genialną postacią Kylo Rena na czele. W ogóle te nowe Star Warsy na mnie działają, Rogue One też bardzo lubię.

      Usuń
    2. Mi osobiście nie podobało się odcięcie od Prequeli (lubię je, świetnie rozbudowały uniwersum), Kylo Ren, obok Hana i Chewiego był dla mnie najjaśniejszym i w zasadzie głównym pozytywem filmu. Niestety rimejkowanie fabuły, konkretnie to że takie żywcem, bez dodawania czegoś nowego (już mogli dać nie wiem miejską planetę, zamiast pustynnej czy coś) zabiło dla mnie ten film. No i ta nieszczęsna MaRey Sue, która przelała czarę goryczy. Łotr to inna kwestia, świetny i nie odrzucają kawału uniwersum jak Przebudzenie - dla mnie solidnego 8/10.

      Usuń